Przejdź do treści

Ruszyłem prawą nogą

  • przez

Nie chodzi mi o wstawanie z łóżka prawą czy lewą nogą. Jak ktoś jest „nie w sosie” mówimy, że „wstał lewą nogą”. Oba stwierdzenia to metafory, a jednocześnie eufemizmy. Ale ja ruszyłem prawą nogą zupełnie dosłownie.

Ruszyłem prawą nogą na przejściu dla pieszych. Pewnie niewiele osób zastanawia się, którą nogą rusza.

A ja to zauważyłem. I po krótkim namyśle – ucieszyłem się. Ucieszyłem się, bo choć niespecjalnie mi to idzie, jednak wziąłem w życiu trochę lekcji tańca. Nauczono mnie (w ramach podstaw), że mam ruszać prawą nogą, żeby nie nadepnąć partnerce na stopę. I to wyrobiło we mnie pewien nawyk, który uświadomiłem sobie właśnie dzisiaj przechodząc przez ulicę.

A dlaczego mnie ten nawyk ucieszył? A dlatego, że lewą nogą ruszałem w marsz w harcerstwie, które jest częściowo wzorowane na wojsku.
Nie mam nic do ruchu harcerskiego. Wręcz bardzo go cenię, bo zbiórki i obozy harcerskie uczą wielu ważnych umiejętności (dzisiaj dziwacznie nazywanych „kompetencjami”), jak sprawne wstawanie rano, umiejętności manualne, jak budowanie z patyków „umeblowania” namiotu (czyli kreatywne rozwiązywanie problemów), przygotowywanie posiłków, współdziałanie w zespole, konstruktywne uczestniczenie w dyskusjach, gdy zdarza się niecodzienne problem do rozwiązania, a kadra zawsze dba, by takie problemy były.

Harcerstwo kreuje też z postawę polegającą na odpowiedzialności za własne działania i ich efekty, słowności, tworzeniu i działaniu dla wspólnego dobra, szanowaniu innych, przyjmowaniu gdy trzeba roli ucznia, a gdy trzeba – mistrza, tolerancji dla innych sposobów widzenia świata i przestrzeganiu uzgodnionych reguł. „Na słowie harcerza polegaj jak na Zawiszy”.
Harcerstwo jest dobrowolne, ale już armia niekoniecznie. 

(Na marginesie: przeczytałem kiedyś taki tekst. „W wojsku, synu, co prawda nie byłem, ale studium wojskowe to też nie przelewki!”). A ja też nie służyłem w wojsku, ale w Studium Wojskowym jakoś uczyłem się przetrwać w kontakcie z zawodowymi oficerami, z których jeden podobno kiedyś zgubił czołg na bagnach (mam nadzieję, że załogi nie zgubił). Jego nazwisko pamiętam do dzisiaj, choć go nie ujawnię (powiedzmy, że z powodu RODO). Jednak, jak zabawnie by to nie brzmiało, armia służy do zabijania, niszczenia. Jej sprawność jest żródłem bólu i smutku.

Ucieszyło mnie, że ruszyłem przez ulicę prawą nogą, bo nawyk z tańca okazał się silniejszy niż nawyk marszu.

A taniec nie niszczy, a tworzy. Tworzy radość, tworzy więzi między ludźmi. A do tego na przykład tańce szkockie uczą podobnych rzeczy, jak obozy harcerskie: współdziałania, wspólnego tworzenia (układu tanecznego), wspierania mniej doświadczonych, czerpania od doświadczonych bardziej, współodpowiedzialności za to, co nam z tego wychodzi… Tutaj pozdrawiam Anię Tymes, która we Wrocławiu prowadzi szkockie tańce, jeśli chcesz, to dam namiar.

I nic nie piszę o strajku nauczycieli. To po prostu element większej całości. Element uczenia się współodpowiedzialności, wzajemnego wspierania, tego że najważniejszy jest efekt działań, który ma być dobry dla wszystkich. I tego, że jeśli ktoś nie umie, nie daje rady, warto mu pomóc w elegancki sposób, by zaraz umiał i przy tym czuł się w porządku. By wspólny układ działał coraz lepiej. Tańce zespołowe powinny być obowiązkowe w każdej szkole. Albo przynajmniej dostępne. Harcerstwo też. Bo bez wbijania do głów ideologii dają okazję uczenia się postaw obywatelskich, na czym wszyscy zyskujemy.